Tworzymy przestrzeń do namysłu

- Fotografie mogą stać się narzędziem wywierania presji w kierunku zmian, na których nam zależy. Może ten deweloper, czy ten zarządca podwórka, pomyśli sobie: a może tego drzewa nie ścinać? To są takie małe rzeczy, które sprawiają, że zmiana przestaje być niewidzialna – rozmowa z Filipem Springerem, współtwórcą Migawek. Fotograficznego Archiwum Rewitalizacji. 

Maria Hawranek: Zapraszacie ludzi do tworzenia wspólnego archiwum rewitalizacji. Po co?

Filip Springer: Może zacznę od tego, że to jest bez precedensu największy projekt rewitalizacyjny w Polsce. Jednak niezależnie od tego, ile magistrat wkłada w niego siły, pieniędzy i zaangażowania, taki proces zawsze generuje też zmiany pośrednie. Jak jakaś dzielnica zaczyna się zmieniać, to do tej zmiany dołączają też inni interesariusze, na przykład deweloperzy. I to już na Pradze widać – są już tam, gdzie rewitalizacja się rozpoczęła, bo widzą, że przestrzeń nabrała jakości i chcą to kapitalizować. 

Rewitalizacja sprawi, że w ciągu kilku lat objęte nią przestrzenie będą wyglądały zupełnie inaczej. Fotografia jest być może najbardziej demokratycznym narzędziem do tego, by się tej zmianie przyglądać i budować wspomniane archiwum. Nigdy nie wiemy, co się z takim archiwum wydarzy, kto go użyje i w jakim celu. Jego sens jest zanurzony w nieznanej przyszłości. Jednak dzięki temu, że tworzymy taki zasób, jesteśmy w stanie na bieżąco prowadzić namysł nad zmianą, która się wydarza.

A konkretnie?

Od kilkunastu tygodni fotografuję ten obszar. Skupiam się głównie na zieleni i drzewach, taki motyw przewodni sobie wybrałem. Mam ich już sfotografowanych ponad setkę lokalizacji, a do końca czerwca będzie pewnie dwa, może trzy razy tyle. I widzę na przykład taką pustą działkę, która już jest otoczona płotem. Jest na niej gruz, więc wiem, że zaraz wejdzie tam jakaś inwestycja. Na tej działce rosną duże drzewa. I dzięki temu, że to miejsce fotografuję, mogę obserwować, co się z tymi drzewami wydarzy. Czy zostaną ścięte? Czy uwzględnione w projekcie? To są takie elementy pejzażu, które często nieświadomie mijamy: o, było drzewo, nie ma drzewa. Ale jak zobaczymy to na dwóch zdjęciach, zaczynamy dostrzegać różnicę, która się zadziała. I wtedy otwiera się ta przestrzeń do namysłu: jeżeli widzimy ten zasób, to możemy stanąć w jego obronie. Fotografie mogą stać się narzędziem wywierania presji w kierunku zmian, na których nam zależy. Może ten deweloper, czy ten zarządca podwórka, pomyśli sobie: a może tego drzewa nie ścinać? A może tej zabytkowej klatki schodowej nie rozwalać, tylko ją wyremontować? To są takie małe rzeczy, które sprawiają, że zmiana przestaje być niewidzialna.

Na jakiej zasadzie włączają się w projekt profesjonalne fotografki i fotografowie?

Pracujemy rotacyjnie, będziemy się zmieniać co pół roku. Ja pracuję jako pierwszy. Nie chodzi nam tutaj o wypowiedź autorską, jakiś fotoesej o przestrzeni, a o to, by wykorzystać profesjonalny warsztat do stworzenia pewnego katalogu obrazów. Każdy wybierze sobie jakiś motyw – może być bardzo konkretny, jak drzewo, brama, okno, podwórko, albo bardziej abstrakcyjny, jak oś widokowa – i z tej perspektywy będzie patrzył na ten obszar.

A jaka intencja wam przyświeca w zapraszaniu do projektu fotografów społecznych, jak przypuszczam – głównie mieszkańców? 

Po pierwsze, żeby to archiwum miało moc, musi mieć charakter społeczny. Największą jego wartość możemy zbudować wtedy, gdy dużo osób swoimi oczami będzie się tej zmianie przyglądać. Po drugie, obszar rewitalizacji to 2200 hektarów, kilkaset tysięcy mieszkańców. Żaden fotograf nie jest w stanie tego objąć. A po trzecie, bardzo nam zależy na tym, żeby to byli ludzie, którzy są z tego obszaru. Na razie udało się to częściowo – na pierwszych jesiennych warsztatach połowa uczestników była stąd, a połowa z innych dzielnic, ale ci deklarowali, że bardzo lubią te tereny. Niektórzy mieli ulubione dzielnice, inni rodzinę, którą często odwiedzali, i to też jest OK. Idealny uczestnik tego projektu, to osoba, która regularnie jest na jakimś terenie objętym rewitalizacją i regularnie go fotografuje – przez najbliższe cztery, pięć, albo siedem lat. I łapie w obiektywie zmiany, nawet jeśli są małe.

Czym te zdjęcia różnią się od codziennej dokumentacji na social mediach?

Przede wszystkim trzeba sobie jasno powiedzieć, że używajanie codziennie telefonu i robienie nim zdjęć nie oznacza jeszcze, że prowadzimy jakąkolwiek dokumentację. Nic z tych rzeczy - mamy po prostu wielką chmurę zdjęć w telefonie. My prosimy uczestników, by opisywali zdjęcia w określony sposób– i to jest fundamentalnie ważne – a dopiero potem wrzucali je do wspólnej bazy poprzez stronę. Jest kilka sposobów, jak się tego u nas nauczyć. Można przyjść na warsztaty, które chcemy organizować co kwartał. W jeden dzień dostajesz pakiet wiedzy, na czym nam zależy, jak fotografować, jak opisywać zdjęcia, jak je układać w cykle, żeby je później wprowadzać do bazy danych. Dla tych, którzy nie chcą lub nie mogą na warsztaty, umieściliśmy na stronie tutoriale, które w przystępny sposób pokazują przyświecające nam pryncypia.

Na przykład?

To, że trzeba notować, gdzie fotografujesz i w jakim kierunku, bo nie zawsze twój aparat ma możliwość zapisania dokładnej lokalizacji. Co więcej, ja zachęcam, by fotografować ze statywem. Jest takie powiedzenie, które bardzo lubię: statyw pamięta ostatnią myśli. To znaczy, jak ustawisz statyw i wycelujesz aparat, to pamiętasz dokładnie to, co chciałeś zrobić. A jak masz aparat w rękach, to ciągle kombinujesz. I już sam ten fakt sprawia, że bardziej świadomie patrzysz na obraz, sprawdzasz, co się w nim znajduje, a co nie. 

Wyobrażam sobie, że to zaproszenie zwykłych ludzi do tworzenia archiwum ma też taką funkcję budowania tożsamości i pozytywnej więzi z tymi miejscami. Do tej pory taka Praga to chyba nie było miejsce, z którymi mieszkańcy chcieli się identyfikować.

Fotografując jakieś miejsce musisz je obejść, przejść, zmierzyć ciałem, więc to ma taki walor poznawczy. Nagle dostrzegasz rzeczy, które ci umykają, gdy po prostu sobie chodzisz po jakimś terenie. A jak zaczynasz więcej widzieć, to zaczynasz być może jakoś bardziej się z tym miejscem wiązać. Dostrzegać jego poetykę, charakter, opowieść, unikalność. Jedne miejsca lubisz bardziej, inne mniej. Gdzieś widzisz konieczność interwencji, co być może doprowadzi cię do jakiegoś działania, które już nie jest fotograficzne, tylko obywatelskie. 

To oczywiście trochę idealistyczna wizja, ale sam fakt, że dzięki fotografii więcej widzimy i jesteśmy bardziej zaangażowani w jakieś miejsce, jest moim zdaniem niezaprzeczalny. I mamy taką nadzieję, że uczestnicy projektu będą chcieli się w tę przestrzeń angażować, nabiorą do niej czułości. Wiesz, rewitalizacja niesie też to ryzyko wyładniania przestrzeni. Oczywiście trudno, żeby było inaczej, ale z drugiej strony w ten sposób może zacierać pewne lokalności, które być może chcielibyśmy ochronić. 

Czyli widzę trzy cele archiwum: zasób dla tych, co nadejdą, zasób dający podstawy do patrzenia na ręce i reagowania na bieżąco i sposób na budowanie więzi emocjonalnej z tym obszarem. Jest jakiś projekt, który zrealizował te postulaty?

Szalenie pouczającą opowieścią jest historia o Michale Szladze i Stoczni Gdańskiej. To przestrzeń symboliczna dla naszej historii, od momentu, w którym właściwie zaczęła polską transformację, bo tam upadał komunizm, aż do momentu, w którym transformacja zmiotła ją z powierzchni ziemi, bo zlikwidowano zakład wraz z jego wielokulturową, historyczną tkanką. I teraz Michał Szlaga od lat 90. przygląda się temu procesowi, fotografując przestrzeń i architekturę. Jego działanie jest zanurzone w niepewności, co dalej. Może tylko dokumentować, prawda?

W 2013 roku Michał wydaje książkę o stoczni, która zaczyna żyć własnym życiem. Kolejni interesariusze, łącznie z ówczesnym premierem Tuskiem, dostają tę książkę. I zaczyna się zmiana - konserwator zabytków zaczyna chronić część tego obszaru. Potem oczywiście zostaje to zakwestionowane, ale jednak ostatecznie bardzo wiele udaje się ocalić, a to, czego się ocalić nie udało, przynajmniej znamy ze zdjęć. I oczywiście stocznia jest historią destrukcji, a ja wierzę, że nasz projekt nią nie będzie. Ale projekt Szlagi objawia ogromną moc fotografii, dokumentów, interwencji. Nie sądzę, żeby autor kiedykolwiek zakładał taki scenariusz, jaki się wydarzył. 

Innym projektem referencyjnym było fotografowanie Amerykanów przesiadających się masowo do samochodów przez Roya Strykera, zatrudnionego przez Standard Oil Company w latach 40. Zarejestrowano w ten sposób historyczny moment. Masz przeczucie, o czym będzie opowieść, którą teraz dokumentujecie?

To chyba przekracza możliwości mojej wyobraźni. Ale im bardziej kompleksowo obejmiemy ten obszar, im więcej wątków uchwycimy, tym więcej dróg interpretacyjnych dla tego archiwum otworzymy, prawda?